mnie nie widać! yay!

wtorek, 15 sierpnia 2017

Mitologia Zwierzogrodu #16: I nie pokona nas nic

Serię kolejnych randomowych artów czas zacząć
Edgar podziwiał okolicę, jeszcze nikt żywy nie dotarł tak daleko w głąb państwa olbrzymów. I wbrew wszystkim opowieściom było tutaj pięknie. Zamiast mrocznych twierdz i groźnych wulkanów, wokół rozciągały się lasy i majestatyczne szczyty górskie. Wędrowali już od ponad miesiąca. Twierdza Krańca została daleko za nimi, a dzięki mapie stamtąd wykradzionej mogli unikać wroga. 

Powoli zbliżał się jednak moment, w którym starcie będzie konieczne. Będą musieli opuścić dającą im bezpieczne schronienie puszczę i stawić czoła olbrzymom. Lis był przekonany, że wygrają, ale i tak denerwował się nadchodzącą walką. Poprzednio poszło im dosyć łatwo, ale to była zaledwie pierwsza przeszkoda. Teraz będzie trudniej, im dalej w kraju gigantów się znajdują, tym więcej patroli i garnizonów znajdą na swej drodze. Edgar odetchnął głęboko. Nie ma co tym się stresować. Co będzie to będzie. 
# # #
- Moi drodzy, oficjalnie ogłaszam, że podróż się skończyła. Jesteśmy trzy mile od terytorium wojskowego - ogłosił Latrans, kiedy wieczorem rozbili obóz - z dniem jutrzejszym wkroczymy w ścisłe centrum imperium gigantów. Wymagam od was pełnego skupienia i poświęcenia dla sprawy. Jakieś pytania? 
- Tak, jakie konkretnie zadanie mamy do wykonania jutro? - odkaszlnął generał Alberto. 
- Musimy włamać się do Leśnej Twierdzy i zdobyć kamień łączący, który pozwoli nam dostać się do stolicy. 
- Jaki mamy plan? - zaciekawił się Shin'Tzui. 
- Sądzę, że bardzo wam się spodoba - uśmiechnął się kojot. 

źródło (bo nie mam pomysłu na podpis)
Po omówieniu taktyki, cała drużyna zebrała się do snu. Doktor Smith miał pełnić pierwszą wartę. Ognisko powoli wygasło, a doktor wsłuchał się w otaczające go dźwięki lasu nocą. Wiatr szumiący wśród liści, skrzypienie gałęzi, delikatne szelesty wydawane przez ptaki. Nad jego głową lśniły gwiazdy rzucając na drzewa srebrzysty blask. Było tu tak cicho i spokojnie, nikt nie domyśliłby się, że są otoczeni przez śmiertelnie groźnych gigantów. Doktor odetchnął głęboko zimnym, rześkim powietrzem. Rozmyślał właśnie o życiu, które za sobą zostawił, gdy nagle do jego wyczulonych uszu dotarł trzask łamanej gałęzi. John Smith zerwał się na równe łapy i zaczął rozglądać za źródłem hałasu. Wbrew jego przewidywaniom nic się nie stało. 
- Może to tylko ptak - pocieszył się na głos - pewnie mi się zdawało.
- Niestety ci się nie zdawało - z krzaków rozległ się zachrypnięty głos. 
- Kim jesteś? - Doktor był gotów w każdej chwili obudzić resztę drużyny. 
Zamiast odpowiedzi ujrzał postać rycerza odzianego w granatową zbroję, który wychylił się z zarośli. Ostrożnie stawiając kroki, jakby nie był pewien otaczającego go podłoża. 
- Alarm! Mamy intruza! - Doktor krzyknął z całych sił natychmiast budząc towarzyszy. 
- Do broni! - Latrans zareagował najszybciej, łapiąc swój miecz. 
Shin i Edgar natychmiastowo utworzyli formację obronną. Generał Alberto z trudem wstał z posłania i chwycił swą szablę. W ciągu kilku sekund drużyna była przygotowana na każdą ewentualność. 
- Uspokójcie się moi drodzy, nie przyszedłem z wami walczyć - odparł rycerz. 
- W takim razie po co tu jesteś? - zapytał czujnie kojot. 
- Przyszedłem wam zaproponować sojusz.

Fantasy arty - uwielbiam
- Nie potrzebujemy twojej pomocy, to nas bogowie wybrali do tej misji - zdecydowanie odparł Alberto. 
- Czyżby? - w glosie rycerza, zabrzmiała nutka samozadowolenia. 
W tym momencie zza jego pleców wychyliło się 5 gigantów. Cała drużyna zamarła i wstrzymała oddech. Zostali zdradzeni. Ich przewagą był spryt i element zaskoczenia, ale we frontalnej walce szanse drastycznie spadały. 
- Dalej, nie poddajemy się! - głos Latransa przywrócił wszystkich do rzeczywistości. 
I rozpoczęła się walka między ssakami, a gigantami, nie pierwsza i z pewnością nie ostatnia. Shin'Tzui wraz z Edgarem tworzyli zgrany duet. Mnich wykorzystywał pełnię swoich umiejętności nabytych w klasztorze Zooolin, by zająć wroga walką, a młody lis w tym czasie dokańczał dzieła nieczystym ciosem w plecy. Latrans z sukcesem powstrzymywał dwóch nacierających olbrzymów, walczył jakby goniła go armia piekielna, jego miecz błyskał i kąsał jak błyskawica. Niestety pozostałym nie szło już  tak dobrze. Stary generał Alberto z trudem fechtował i unikał ataków, jego podeszły wiek dawał o sobie znać, a Doktor Smith nawet nie miał broni. Sytuacja nie wyglądała korzystnie. W pewnym momencie, maczuga jednego z olbrzymów dosięgnęła Shina, odrzucając go z impetem na bok. Doktor został przygwożdżony do drzewa, a generał ugiął się pod naporem ciosów. Jeszcze moment, a drużyna zostałaby pokonana, ale w tym momencie rycerz do tej pory stojący pod drzewem włączył się do walki. A zbroja jego lśniła w świetle gwiazd, jak okruch kosmosu i jego miecz bezbłędnie trafiał w czułe punkty olbrzymów. Taniec śmierci, tak majestatyczny, a zarazem przerażający. Po chwili na polanie zostało pięć drgających ciał. Rycerz wytarł ostrze o trawę. Podszedł do Latransa i spojrzał mu głęboko w oczy. 
- Nadal nie potrzebujecie mojej pomocy? 

Wilkeł wersja gigant
Tam da ra dam! Kolejna część Mitologii za nami, sorry, że tak późno, ale przynajmniej dzień właściwy. Jak zwykle mam nadzieję, że wam się podobało. Zachęcam do komentowania. Jeszcze tylko 4 posty i kończymy ten dłuuugi mit, a co będzie później? Zobaczymy. Liczę, że będzie jeszcze lepiej. Pozdrawiam i życzę miłego dnia wszystkim czytelnikom. Baj, baj!

3 komentarze:

  1. Mitologii nie należy komentować - ją należy doceniać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, muszę sobie jeszcze raz przeczytać tę serię, bo czasami nie ogarniam, co się dzieje. :-P

    OdpowiedzUsuń