Ostatnie dni oprócz prób reanimacji
grupy opolskich bronies upłynęły mi na rozmyślaniach „Co zrobić
ze swoim życiem?”. Jak te rozmyślania się skończyły? Pewnie
nikogo to nie obchodzi, ale i tak powiem. Otóż postanowiłem
dołożyć swoją cegiełkę do społecznego życia FGZ.
Tako więc, szukając tematów do
inspiracji, przejrzałem znów film, poczytałem o nim, popisałem na
forum i zanudziłem was tym wstępem. Ostatecznie dzięki wsparciu
pewnych osób, które wiedzą o kim mowa, postanowiłem przyjrzeć się
problemowi zootopiańskiej edukacji. Już słyszę pierwsze reakcje:
„Serio? Nie mogłeś czegoś innego?”, „Szkoła. Co jeszcze?”.
Ano mogłem, ale powiem tak, inne pomysły opisać można w innym
czasie. Ten też, ale jakoś najbardziej mnie przekonał (wcale nie).
I tak czuję na sobie rządne krwi spojrzenie Cichego.
Zwierzogród, czyli piękna utopia, w
której każdy może być kim zechce. Czy na pewno? Nick nam
pokazuje, że drapieżnik nie może być, a raczej może być ofiarą
wśród ofiar, będąc drapieżnikiem. I tu już by się zaczął
problem dyskryminacji, ale to nie o to tu chodzi. Skoro drapieżnik
chciał być zuchem, a to jest przeznaczeniem dla roślinożernych
ofiar, to czy potomstwo zwierząt uczy się w klasach że tak ujmę
koedukacyjnych, czy raczej mamy do czynienia z szkołami dla
poszczególnych gatunków, a raczej rzędów, czy jak to ująć?
Zacznijmy od wychowania rodzinnego.
Widzimy to na przykładzie rodziny „sierżant zajęczej wargi”.
Gdy Judy zbiera się do opuszczenia rodzinnej miejscowości jesteśmy
między innymi świadkami tego, jak rodzice martwią się o swoją
pociechę. Są tacy dumni, a zarazem przerażeni. Przecież ile tam
drapieżników, a ona sama w wielkim mieście. Do tego lisy, których
jest cała masa. Damy więc mały anty-lisi arsenał. Pokazuje to, że
mimo wszystko na linii ofiara-drapieżnik są pewne zgrzyty, których
nie da się uniknąć. Dawne stereotypowe myślenie jest częścią
społeczeństwa i często jest przez rodziców przekazywane dzieciom.
Przejdźmy jednak do momentu, gdy
pociecha musi zacząć swoją edukacje. Na przykładzie Szarakówka,
gdzie mieszka gdzieś czterech drapieżników na krzyż ciężko to
omówić. Chociaż... Jakby nie patrzeć potomstwo drapieżników
zostaje zepchnięte do defensywy przez olbrzymią masę
roślinożerców, a w tym przypadku króliki. Co zrobić? Najlepiej,
by nie dać się im i zachowywać się jak szkolny łobuz z ostatniej
ławki. Wzbudzając strach tamci odczuwają bezpieczeństwo, a ofiary
starając się ich unikać, dają im większą pewność siebie. Przy
okazji takie incydenty sprawiają, że dzieci przyznają rację
rodzicom i rzeczywiście drapieżnicy są tymi, których należy się
wystrzegać.
Inną sceną, która mnie zaciekawiła
jest ta, w której Judy wkracza do wielkiego miasta. Dlaczego? W
pewnym momencie widzimy, że gdy wychodzi z dworca, za jej plecami
pojawia się grupka zuchów z zapewne drużynowym. Pewnie pomyślicie
„No i co z tego?”. Normalnie pewnie nic, ale biorąc pod uwagę
to oraz migawkę z przeszłości Nicka mogę mniemać, że mimo wszystko
na początku swej edukacyjnej drogi dzieci ofiar i drapieżników są
niejako separowane. Przynajmniej w szkole. Na podwórku może to
wyglądać podobnie jak w ostatnich scenach, gdy widzimy wspólnie
kopiące piłkę młodziki antylopy (albo żyrafy) i tygrysa.
Inną sprawą jest też to, jak by miała
taka edukacja wyglądać. Przypuszczam, że przy edukacji
odosobnionej drapieżnikom wpajano coś w stylu „ryby to kumple, a
nie żarcie”, a ofiarom coś w stylu mądrości Obłoczek „mamy
przewagę liczebną 10 do 1, nie mamy się czego bać”. Z biegiem
czasu, gdy te programy dawałyby efekty, klasy byłyby stopniowo
łączone (coś w stylu gimnazjów). To biorąc pod uwagę wielkie
miasto. W takim Szarakówku skłaniam się ku temu, że wszyscy uczą
się „raźnie i w kupie” ze względu na małą liczbę
drapieżników. Ewentualnie jakiś ITN.
Można na to też popatrzeć inaczej.
Każda dzielnica to dzielnica zamieszkana przez inne zwierzęta
(przynajmniej w teorii), gdzie istnieją tylko drobne wyjątki. W lisiej
dzielnicy lisia szkoła, a w słoniowej słoniowe. To ma sens, biorąc
pod uwagę, że ciężko sobie wyobrazić w jednej sali nosorożca i
mysz. Zapewne więc każda dzielnica kształci swoją przyszłość.
W Chomiczówce kształcą przyszłą kadrę „Leming Brothers”, a
w lisiej przyszłe szczwane lisy. Ale czy na pewno nie istnieją
żadne szkoły „koedukacyjne”? Raczej wątpię. Zapewne też się pojawiają. Może jako szkoły specjalne, prywatne lub tym podobne.
Potomstwo np. elit uczy się tam wspólnie, by Zootopia stawała się
wspanialsza lub by mogła się wywyższać. Tak czy inaczej edukacja
w Zwierzogrodzie to temat pełen domysłów i pomysłów. Obserwując
tło i życie miasta możemy się pokusić o przybliżenie i zbadanie
tego zagadnienia. Jak wy uważacie? Jak to wygląda w "mieście, gdzie
każdy może być kim zechce”? Czy to co spotkało Nicka to
odosobniony przypadek?
:) temat do rozmyślań. Jak z resztą wiele w tym uniwersum
OdpowiedzUsuńTematów do rozmyślań mam w głowie całą masę. :D
UsuńJak my wszyscy ;-)
UsuńA ja czytam to akurat w mojej gimbazie :P
OdpowiedzUsuńTo ja jestem tą osobą ! Pławcie się w moim blasku jaśniejszym od supernowej :D
OdpowiedzUsuńPławimy się.
UsuńKoniec jest bliski! Zuo przejmuje bloga!
OdpowiedzUsuńCałkiem ciekawy temat.
OdpowiedzUsuńPełnisz rolę obserwatora. Tej łasicy w tle
OdpowiedzUsuńo nie! Zuo w redakcji!
OdpowiedzUsuń