mnie nie widać! yay!

środa, 2 listopada 2016

Edukacja w Zwierzogrodzie


Ostatnie dni oprócz prób reanimacji grupy opolskich bronies upłynęły mi na rozmyślaniach „Co zrobić ze swoim życiem?”. Jak te rozmyślania się skończyły? Pewnie nikogo to nie obchodzi, ale i tak powiem. Otóż postanowiłem dołożyć swoją cegiełkę do społecznego życia FGZ.

Tako więc, szukając tematów do inspiracji, przejrzałem znów film, poczytałem o nim, popisałem na forum i zanudziłem was tym wstępem. Ostatecznie dzięki wsparciu pewnych osób, które wiedzą o kim mowa, postanowiłem przyjrzeć się problemowi zootopiańskiej edukacji. Już słyszę pierwsze reakcje: „Serio? Nie mogłeś czegoś innego?”, „Szkoła. Co jeszcze?”. Ano mogłem, ale powiem tak, inne pomysły opisać można w innym czasie. Ten też, ale jakoś najbardziej mnie przekonał (wcale nie). I tak czuję na sobie rządne krwi spojrzenie Cichego.



Zwierzogród, czyli piękna utopia, w której każdy może być kim zechce. Czy na pewno? Nick nam pokazuje, że drapieżnik nie może być, a raczej może być ofiarą wśród ofiar, będąc drapieżnikiem. I tu już by się zaczął problem dyskryminacji, ale to nie o to tu chodzi. Skoro drapieżnik chciał być zuchem, a to jest przeznaczeniem dla roślinożernych ofiar, to czy potomstwo zwierząt uczy się w klasach że tak ujmę koedukacyjnych, czy raczej mamy do czynienia z szkołami dla poszczególnych gatunków, a raczej rzędów, czy jak to ująć?


Zacznijmy od wychowania rodzinnego. Widzimy to na przykładzie rodziny „sierżant zajęczej wargi”. Gdy Judy zbiera się do opuszczenia rodzinnej miejscowości jesteśmy między innymi świadkami tego, jak rodzice martwią się o swoją pociechę. Są tacy dumni, a zarazem przerażeni. Przecież ile tam drapieżników, a ona sama w wielkim mieście. Do tego lisy, których jest cała masa. Damy więc mały anty-lisi arsenał. Pokazuje to, że mimo wszystko na linii ofiara-drapieżnik są pewne zgrzyty, których nie da się uniknąć. Dawne stereotypowe myślenie jest częścią społeczeństwa i często jest przez rodziców przekazywane dzieciom.


Przejdźmy jednak do momentu, gdy pociecha musi zacząć swoją edukacje. Na przykładzie Szarakówka, gdzie mieszka gdzieś czterech drapieżników na krzyż ciężko to omówić. Chociaż... Jakby nie patrzeć potomstwo drapieżników zostaje zepchnięte do defensywy przez olbrzymią masę roślinożerców, a w tym przypadku króliki. Co zrobić? Najlepiej, by nie dać się im i zachowywać się jak szkolny łobuz z ostatniej ławki. Wzbudzając strach tamci odczuwają bezpieczeństwo, a ofiary starając się ich unikać, dają im większą pewność siebie. Przy okazji takie incydenty sprawiają, że dzieci przyznają rację rodzicom i rzeczywiście drapieżnicy są tymi, których należy się wystrzegać.


Inną sceną, która mnie zaciekawiła jest ta, w której Judy wkracza do wielkiego miasta. Dlaczego? W pewnym momencie widzimy, że gdy wychodzi z dworca, za jej plecami pojawia się grupka zuchów z zapewne drużynowym. Pewnie pomyślicie „No i co z tego?”. Normalnie pewnie nic, ale biorąc pod uwagę to oraz migawkę z przeszłości Nicka mogę mniemać, że mimo wszystko na początku swej edukacyjnej drogi dzieci ofiar i drapieżników są niejako separowane. Przynajmniej w szkole. Na podwórku może to wyglądać podobnie jak w ostatnich scenach, gdy widzimy wspólnie kopiące piłkę młodziki antylopy (albo żyrafy) i tygrysa.


Inną sprawą jest też to, jak by miała taka edukacja wyglądać. Przypuszczam, że przy edukacji odosobnionej drapieżnikom wpajano coś w stylu „ryby to kumple, a nie żarcie”, a ofiarom coś w stylu mądrości Obłoczek „mamy przewagę liczebną 10 do 1, nie mamy się czego bać”. Z biegiem czasu, gdy te programy dawałyby efekty, klasy byłyby stopniowo łączone (coś w stylu gimnazjów). To biorąc pod uwagę wielkie miasto. W takim Szarakówku skłaniam się ku temu, że wszyscy uczą się „raźnie i w kupie” ze względu na małą liczbę drapieżników. Ewentualnie jakiś ITN.

Można na to też popatrzeć inaczej. Każda dzielnica to dzielnica zamieszkana przez inne zwierzęta (przynajmniej w teorii), gdzie istnieją tylko drobne wyjątki. W lisiej dzielnicy lisia szkoła, a w słoniowej słoniowe. To ma sens, biorąc pod uwagę, że ciężko sobie wyobrazić w jednej sali nosorożca i mysz. Zapewne więc każda dzielnica kształci swoją przyszłość. W Chomiczówce kształcą przyszłą kadrę „Leming Brothers”, a w lisiej przyszłe szczwane lisy. Ale czy na pewno nie istnieją żadne szkoły „koedukacyjne”? Raczej wątpię. Zapewne też się pojawiają. Może jako szkoły specjalne, prywatne lub tym podobne. Potomstwo np. elit uczy się tam wspólnie, by Zootopia stawała się wspanialsza lub by mogła się wywyższać. Tak czy inaczej edukacja w Zwierzogrodzie to temat pełen domysłów i pomysłów. Obserwując tło i życie miasta możemy się pokusić o przybliżenie i zbadanie tego zagadnienia. Jak wy uważacie? Jak to wygląda w "mieście, gdzie każdy może być kim zechce”? Czy to co spotkało Nicka to odosobniony przypadek?

10 komentarzy: