mnie nie widać! yay!

poniedziałek, 15 maja 2017

Pyrkonowa relacja z piątku


Witam państwa i miasta przy okazji też, a także nasze rodzinne ciasta i wioski.
Do rzeczy. Tak pisałem przy okazji swego powrotu, postanowiłem zdać relacje z Pyrkonu. Czy to ma sens? No jakiś na pewno. Wiem również, że się ociągałem (blisko dwa tygodnie), ale lepiej późno niż wcale (chyba).
Sama relacja zostanie podzielona na trzy części i będzie pisana z mej perspektywy, bo innych nie mam. Koniec tego smęcenia przystępujemy do części właściwej.

Jeśli znajdziecie siebie na zdjęciu to nic nie mówcie. nie warto, a ta obecność jest czystym przypadkiem.
Aha. Zdjęć z internatu brak, więc nie zobaczycie jak bytowaliśmy.

 Pizza!
Stołówka! 

Co sadzicie o tytułówce? Jest beznadziejna, wiem. Sam przecież robiłem :D Z drobną pomocą Evki.
Ale miałem relacjonować Kartofelkon, a nie chwalić się obrazkiem. Przy okazji wrzucę parę mych okropnych zdjęć, by krwawiły wam oczy.

Ładny daszek!


A wszystko zaczęło się w piątek rano. Gdzieś koło piątej, gdy zadzwonił budzik, a ja poszedłem dalej spać. Za oknem była ładna śnieżyca, więc nie ciągło mnie tam, ale koniec końców się ruszyłem. Jak to zwykle ze mną jest, wyprawiłem się na styk z autobusem, który spóźnił się około 20 minut. No ale pojechać pojechałem i w Opolu miałem jakieś pół godziny do ciopongu, więc jeszcze zwiedziłem mój Instytut. Marsz z torbą podróżną nie jest zbyt przyjemny, trzeba pomyśleć o kółkach.
Na szczęście środek lokomocji spóźnił się jakieś pięć minut, więc miałem trochę luzu (i deszczu, jakby wczorajsza kąpiel nie starczała) Potem to wiadomka. Trzy godziny jazdy i pisania na Discordzie, a następnie wysiadka w Poznaniu.

 Stoisk masa.

Tu były fajne rzeczy, a kasy mi było szkoda (ta jasne).


I się zaczyna komedia. Punkt zebrania ustalony, a pan Polineks jak zwykle nieogarnięty łazi po całym dworcu, szukając najpierw zegara, który w oczy kuje, a potem kumpla, Na szczęście ostateczny punkt był ustalony przy wejściu na Targi, więc długo szukać nie trzeba było. W końcu! YAY! Poznałem osobiście ludzi, których podziwiam, a przynajmniej darzę ogromnym szacunkiem. Teraz natomiast zamiast iść na konwent, trzeba było odnieść bagaże na nocleg, a to nam dużo czasu nie zajęło. Czas minął na jeździe komunikacją miejską (wspaniałe poznańskie biletomaty), wizytą w kiosku i ogólnie rozmową.

Miałem zajść na to pięterko!

Internat był naprawdę przytulny, tylko łóżka jakieś... zresztą sam się przekonałem. Teraz trzeba było wrócić do głównego punktu, czyli na MTP*. Kolejki na szczęście nie było, no jak nie patrzeć zabawa trwała już jakiś czas, więc szybko otrzymaliśmy swoje identyfikatory, plan konwentu i kostkie do gry (nie wiem w co, ale fajną), a ja otrzymałem informację, że kumpel, którego wziąłem z sobą, zgubił mój śpiwór, który mu pożyczyłem. Cóż, bywa.

Jakie to długie.


Już na wstępie pomyślałem "O kurka! Gdzie ja trafiłem?". Zewsząd otaczali nas cosplayerzy, fani fantastyki i inni ludzie podobni pod względem zainteresowań. Już myślałem, że me przypuszczenia będą jak najbardziej trafne i to będzie wydarzenie na którym będę się tylko szlajał bez celu, czekając na autobus do Internatu. Oj! W jak potwornym byłem błędzie.

Tak wiem. Fotograf za trzy grosze.

Na wstępie warto było ustalić plan działania. Siedliśmy więc w stołówce i zamówiliśmy po pół pizzy. Pizza na spółeczkę to najlepszy sposób na więzi zacieśnienie. Plan ustalony, miejsce wieczornej zbiórki ustalone, więc można ruszać. Początkowo nieśmiało w grupie, później rozproszeni. Ja przystąpiłem do planu zakupy fantów, by już pierwszego dnia mieć spokój. No to se pofolgowałem. Przedzierając się między kolejnymi stanowiskami i ludźmi (nie cierpię ludzi i dzieci, będę nauczycielem roku :)), dotarłem do raju. Całe stanowisko MLP. O tak! Nie trzeba mówić, że spędziłem tam sporo czasu ( i wywaliłem sporo pieniędzy). Poduszki, kubki, piny i wiele innych. Od razu pomyślałem, że uda się wykonać założenia przedkonwentowe, jeśli chodzi o zakupy. Koszulkę kupiłem to fakt, piny również, ale Paluszaka musiałem zastąpić poduszka (nie żałuje), a czapki nie dostałem takiej jakiej bym chciał.

 Stówka za długą. Ciut dużo.
 Spore stoisko.
A kubeczki korciły strasznie.

A teraz punkt Zootopia. Okazuje się, że tak była. Byli cosplayerzy, były itemy, ale dziwnym trafem się przede mną chowały. Kolega miał mi załatwić kubek z Zootopią, bo byłem czymś innym zajęty i skończyło się tylko na tym, że MIAŁ. Chciałem jakieś zdjęcie z przebranymi za Nicka i spółkę ludzi, ale ci też przede mną się kryli, ale wiem, że byli. Słyszałem z nieoficjalnych źródeł i widziałem jakieś zdjęcia. Widać, że adminowanie na FGZ sprawia, że ci o których piszesz się ciebie boją.

Artysta za dwa trzysta.

Tak więc z Zootopii nic nie było. Przynajmniej w piątek. Nom, tak se myślałem. Trzeba było dalej tracić kasę, inwestując między innymi w komiks (pierwszy ponadprogramowy zakup). Tak czas zleciał, a ja zwiedzałem Targi oglądając różne wystawy, nie tylko te zakupowe. Trafiłem w końcu do Pawilonu 7, gdzie miał się odbywać qiuz o Disneyu. Znowu mój nie ogar dał się we znaki, gdy kwadrans kminiłem, iż ta ludzka masa, która się ciśnie nad Areną, właśnie tam zmierza.

 Myślisz, że pustka...
 ..., a tu ludzie!


W końcu drzwi otwarto, a wraz z nim poczęli wychodzić uczestnicy poprzedniego quizu (tego o wikingach). Napierający tłum mógł cię zgnieść, więc nie ma co z tym walczyć tylko dać się "pchać". Przyniosło to efekt, bo dość szybko dostałem się do środka. Wcześniej w gwarze dostrzegłem Merego i Rarity, zatem wiedziałem, ze jestem w dobrym miejscu. No, ale w środku to była zabawa. Wielka wojna o krzesła, gdzie ci którzy stali, zostali wyproszeni, innymi słowy tłoczenie się nie opłaciło i w środku została jedynie Rarity. A teraz najzabawniejsze. Miałem krzesło i nawet już siedziałem, ale sobie ubzdurałem, że muszę siedzieć z resztą Adminorożców, więc je opuściłem. Brawo ja!

Mały wgląd w ludzki ścisk.
No więc z tymi, którym się nie poszczęściło udaliśmy się do punktu zbiorczego "The Walking Dead", gdzie były fajne poduchy, na których fajnie było się rozłożyć. Znów rozmówki, śmiechy, chichy oraz korony. Tak, król Polineks I, samozwańczy władca FGZ i inne tere fere, jakie są głoszone. Poleżeliśmy wystarczająco i by zapobiec nudzie oraz oczekiwaniom na Rarity, poszliśmy na planszówki do 6a. Grając w jakąś dziwną grę, a właściwie próbując rozgryźć o co k'man, zrezygnowaliśmy z niej. Mieliśmy też roza, który przyniósł jakąś, w którą już dało się grać, ale ogólnie było się przy niej z czego pośmiać. W międzyczasie Rarity do nas wróciła, a przed 23 postanowiliśmy udać się "do siebie".

Majestat władcy! (oczu krawawienie)

W internacie rozlokowaliśmy się w poszczególnych pokojach (ja z Luxisem. TAK!) Trzeba było zmyć z siebie trud dnia, więc pod prysznic marsz, a potem planszówek część druga, czyli roz kontratakuje. Było do wyboru Monopoly i coś o zombiakach, czyli jak to ujął ta co niszczy więzi i ta co buduje. Po o dziwo demokratycznym wyborze wygrała ta druga opcja (jednym głosem :)). I tu czas nam minął dość przyjemnie i zabawnie. Ale to musiało mieć swój koniec 9tak koło czwartej nad ranem). Się jeszcze pogadało przed snemze współlokatorem (lub jak kto woli, tym który musiał się ze mną męczyć0 i usnęło po udanym dniu.

Play time!

W ten oto sposób minął nam piątek. Jeśli myślałem, że było fajnie, a ludzi było dużo to głównie przez moją niewiedzę, ale o tym w części drugiej.

Trzymta się!

* Międzynarodowe Targi Poznańskie, tak w gwoli ścisłości.

4 komentarze:

  1. Fajna ta relacja. To kiedy część z soboty i niedzieli?
    "kostkie do gry (nie wiem w co, ale fajną)"
    Te dwunastościenne kostki wykorzystuje się czasem w niektórych systemach RPG, jakby co. Choć może powstała też jakaś planszówka, w której mają zastosowanie, ale nie znam takiej.
    PS. "KostkIE"? :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, kostkie :)
      A kolejne części dam w tym tygodniu. Przynajmniej się postaram

      Usuń